wtorek, 13 września 2011

...skrawki popołudniowych smaków...

 ...usiadłszy na na tarasie pośród zgiełku miejskiego popołudnia,gdzie szum przechodniów niczym nawałnica rozdziera symbiozę głównej ulicy miasta z wszędobylskimi samochodami, a stukot tramwajów niczym taktometr  wybija rytm w jakim powinno toczyć się "Tu" życie...oświetlone słońcem szyby okien z budynku na przeciwko dodając blasku patosu owej ciepłej aurze zmusiły mnie do pozostania w wiklinowym fotelu i rozmyślania...
  ...drążąc swój umysł przeróżnymi historiami popijałem Latte obserwując tętniące życiem miasto... i zrozumiałem  że za Nią tęsknie...minął już tydzień kiedy ostatni raz się widzieliśmy...lecz Jej niepotrzeba odzywania się do mnie-której tak nie lubie-i która jednocześnie pali od środka trawiąc niemiłosiernie...ponownie odarła mnie z radości dnia codziennego...trwając w tej samotni postanowiłem nie poddawać się i uczynić coś co zawsze poprawia mi nastrój i pozwala nie zapaść w melancholie jak w idylliczną otchłań ciągnąca mnie w swoją głębie...
 ...poszedłem do kuchni by oddać się w wir gotowania czegoś prostego a pełnego smaku i aromatu...
zaglądając do lodówki,pełniącej funkcje zaklętej krainy w której nic nie jest tym czym mogłoby się wydawać a ta jej lekkość korespondowania z półką przypraw sprawia, że świat mej kuchni tworzy pełne ciepła i radości miejsce w którym chcę się zanurzyć...
 ...w małym pojemniczku leżały kotleciki jagnięce marynujące się w cebuli,marchewce,selerze,pietruszce z dodatkiem soli i grubo zmielonego pieprzu czarnego,skropione lekko oliwą z oliwek i posypane natką z pietruszki... gdzieś w dolnej szufladzie tym razem jeszcze na kiści leżały pomidorki cherry dojrzałe i pachnące słońcem hiszpanii...
do małego rondelka włożyłem 2 łyżki miodu akacjowego pozwalając by się zaczął gotować na pełnym energi życiowej gazie płynacego z małego palnika...kiedy bąble wrzenia zaczęły lekko się rumienić dolałem octu balsamicznego różowego rozprowadzając wszystko na gotujący się jednolity syrop który okrasiłem szczyptą soli morskiej i kilkoma stłuczonymi ziarnkami pieprzu...zestawiłem z ognia pozwalając syropowi stygnąc gęstnieć....zerwałem rosnącą "tu" za oknem w kuchni miętę pieprzową o niezwykle wyrazistym zapachu przyprawiając mnie o wspomnienia wakacji z dzieciństwa gdzie biegając po łąkach co i rusz natykałem się na  ten zapach którego jak się okazało nie zapomniałem aż do dziś...i posiekałem ją w chiffonade dodając niezwykle intensywny smak owemu prostemu syropowi...
 ...by zrobić sobie jeszcze większą egzaltacje hedonistycznej rozkoszy gotowania postanowiłem zrobić to na tarasie...
 ...wyniosłem kuchenkę indukcyjną na zewnatrz skupiając na sobie wzrok i ciekawość okolicznych przesiadywaczy tarasowych takich jak ja i podłączyłem do prądu stawiając na niej dużą patelnie...
 ...na swoim stoliku postawiłem sosjerkę z sosem,obok trzydziestodwu-centymetrowego talerza i kieliszka do czerwonego wina i sztućców...
 ...na rozgrzaną nietylko energią ale i pięknem słońca starzejącego się już dzisiejszego dnia położyłem kotleciki jagnięce umorusane oliwą z hiszpanii i niczym uwertura do arcydzieła skwierczące dźwięki i zapach smażonej jagnięciny zaczęły sprawiać iż ślinianki zaczęły funkcjonować ze zdwojoną wydajnością...
 ... po przerzuceniu ich na drugą stronę położyłem całą kiść pomidorków cherry rumieniąc je lekko posoliłem ... podsmażone kotkleciki położyłem na talerzu obok kiść pomidorków polewając wszystko sosem o złoto-miedzianej barwie z zielonymi akcentami mięty...
 ...usiadłem do stolika nalałem do kielisza "Pinot Noir" Waipara West z Nowej Zelandii i rozpocząłem frajde z jedzenia...smak jagnięciny z miętą-cóż Simply Delicious...
 ...pełen radosnego uniesienia nagle usłyszałem pukanie do drzwi...za progiem stała Ona...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz