niedziela, 29 maja 2011

kolacja na szczycie...

 ...czerwcowy wieczór nadchodził niepostrzeżenie...miałem ochotę zjeść coś prostego i frapującego zarazem oczywiście w jeszcze bardziej interesującym towarzystwie...,wiedziałem że pracuje do późna głodząc się od lunchu...niby niezobowiązująco zaprosiłem ją na kolacje do siebie... wpadłem na pomysł-orientalna sałatka z kaczą piersią...
moja lodówka przypomina te zaklęte miejsca gdzie znajdują się rzeczy które dodają życiu nowego smaku i aromatu często poniewierane ale zawsze cenione...wyjąłem piersi kacze na deskę i naciąłęm jej skórę ukośnie w dwóch kierunkach tworząc romby i położyłem ję do naczynia by móc je zamarynować...najpierw osoliłem nie zadużo doprawiłem przyprawą "five spices" sosem sojowym jasnym i odrobiną ciemnym(dla koloru)oraz miodem,cudowne połączenie aromatów było tylko preludium do momentu pieczenia tychże piersi gdzie zapach rozchodzi się po całej okolicy wprawiając wszystkich w pożadanie...piersi grzecznie leża w lodówce maserując się...do pozostałych składników ogórka,pomidora,odrobiny czerwonej cebuli,kiełków fasoli mung i słonecznika zrobiłem sos słodkie-chili:2szklanki wody,pół szklanki octu,szklanka cukru,pół główki czosnku,4 łyżeczki "sambal olku"-wszystko zagotowałem i zagęściłem mąką ziemniaczaną...
warzywa pokroiłem w julienne wyrzucając gniazda nasienne i wymieszałem wszystko razem z kiełkami,do środka wsiekałem kolędrę rosnącu tu za oknem w kuchni...z piekarnika dochodził mnie przecudny aromat kaczki orientalnej...kolacja gotowa...teraz pozostało mi stworzyć wyjątkowy nastrój...
 ...cholernie ciężki dzień w pracy,(dobrze że już za mną)nie miałam czasu zjeść poza służbowym lunchem w południe...jak to dobrze że mnie zaprosił w lodówce chyba została mi tylko zupa z niedzielii...biegiem,taksówka,winda(jeszcze tylko zerknę w lusterko czy wszystko wporządku...odrobina błyszczyka na usta i mogę go czarować jak zawsze,)podchodząc do drzwi niczego nieświadoma prze chwile pukałam kilkakrotnie,aż zobaczyłam kopertę ze swoim imieniem przyklejoną do drzwi-miałam wyjsć schodami na dach...dzień chylił się ku końcowi granat nocy przepędzał przepiękny amarant nieba tuż po tym jak słońce schowało się za horyzontem...na dachu stąpając delikatnie w szpilkach po żwirku dobiegał mnie dźwięk włoskiej opery cicho dobiegający od stolika stojącego na środku,całą ścieżkę wytyczały świece,na stole stał świecznik i dwa nakrycia,talerze przykryte błyszczącymi srebrnymi kopułami,i butelka cabernet sauvignion...tylko jakoś gospodarza mi brakowało,usiadłam nieczekając na niego...podszedł od tyłu,zdradzony przez zapach perfum,i zgrzytaniem żwirku...w ręku miał przepiękną różę...
gdy odkrył kopuły kryła się pod nimi kacza pierś w plasterkach poukłądana jak carpacio a na środku warzywa i kiełki okraszone słodko ostrym sosem...wszystko smakowało wybornie... i spędziłam najcudowniejszy wieczór,racząc się posiłkiem i konwersacją...

sobota, 28 maja 2011

poranek marzeń...

 ...obudziłem się niewyspany po nocy przespanej,parapet skwierczał  w promieniach majowego słońca,które wdzierając się przez kuchenne okno napawało mnie optymizmem,zrobiłem kawę i wyszedłem na taras...
Miejski zgiełk tym razem zkłócał moją potrzebę wypicia kawy w harmonii z otoczeniem,jej mocny smak rozprostował szare komórki i czując przypływającą falę rozluźnienia zacząłęm zastanawiać się jak by wyglądał takowy poranek na jakiejś karaibskiej wyspie np Antylach holenderskich... siedząc na leżaku popijając Lavazze,grzebiąc stopami w piasku patrząc na ocean,fale nie zawysokie o turkusowej barwie szumnie napierają w moją stronę poddając się plaży wracają do oceanu...a potem zjadłbym miejscowy przysmak robiony przez przemiłego kucharza mającego małą knajpkę na plaży,nieco zmieniony na moje potrzeby mianowicie zapiekanka serowa z wędzonym kurczakiem i chorizzo... by ją przygotować należy pokroić mięso z wędzonego kurczaka,cebulę,kolorową paprykę,chorizzo w niedużą kostkę następnie podsmażyc na maśle zaczynając od warzyw i chorizzo,pod koniec smażenia kiedy cudowny aromat unoszący się z patelni przyćmi zmysły należy dodać kurczaka i chwilkę wszystko poddusić,dodając paprykę pikantną pimienton,sól,świeżo mielony pieprz,czosnek,kiedy wszystko jest jeszcze ciepłe nasz farsz uzupełniamy ugotowanym ryżem i do związania całej masy odrbiną słodkiej śmietanki tak by składniki się posklejały ze sobą...żaroodporne kamionki wykładamy plasterkami chedara napełniamy naszym farszem nakrywamy serem i wkładamy do nagrzanego piekarnika do 180 stopni celsjusza i zapiekamy z 15 minut aż ser z wierzchu się zarumieni nastęnie podajęmy...i własnie takie danie jedząc na plażach Curaqao przed południem można by nazwać porankiem marzeń...

poniedziałek, 16 maja 2011

wieczorne leniwe podjadanie...

 ...dzień trwał nieprzerwanie już dobre kilka godzin prażąc w oczy słonecznym blaskiem dosadnie przypominał mi o dzisiejszej kolacji...cóż-uroczyste zaproszenie Jej na wieczór nie wydało mi sie niczym wielkim a jednak,przymuszony przez piękny uśmiech i pełne oczekiwań oczy uznałem że muszę się postarać...
nakryłem na tarasie jak podczas pewnego lunchu uzbrajając stół tym razem w świecznik...
 ... w kuchnii panował rozgardiasz...na szczęście miałem wszystko czego potrzebowałem-chyba...
posprzątawszy zająłem się szykowaniem kolacji,łosoś miał być głównym daniem-zamarynowałem go w czerwonym winie półwytrawnym z odrobiną kruszonego pieprzu i kilku gałązek tymianku cytrynowego i natki pietruszki zostawiwszy go nieśmiało w lodówce na noc...rano o dziwo okazało się,że nie uciekł z lodówki...z szawki wyjąłem kus-kus by zrobić do niego sałatkę "tabule"...soczyste i pachnące słońcem pomidory pokroiłem w drobną kostkę odcinając gniazda nasienne,obok szalotka domagała się takiego samego potraktowania,szybkim cięciem dokonało się i również i ona zsiekana trafiła do miski...bulionem zalałem kus-kus...gdy wchłonął już go całego oblałem go pyszną hiszpańską oliwą z oliwek...i skropiłem soczystą cytryną pachnącą południowym klimatem...w tabule najważniejsze są zioła.-olbrzymie ilości natki pietruszki i mięty rosnącej za oknem w kuchni,odrobina kolędry i tylko troszeczke soli,cukru i sałatka gotowa...
jako warzywa postanowiłem zrobić młodą włoszyznę z grilla lekko oskrbaną i krótko blanszowaną...
dziś starczyło mi czasu na zrobienie się na "Oliviera Janiaka"...prysznic,golenie,balsam do ciała...
...było warto!gdy otworzyłem Jej drzwi pierwszy raz od bardzo dawna onieśmielił mnie widok pięknej kobiety przez chwile nie wiedziałem co powiedzieć aż z wielkim trudem dukając zaprosiłem ją do środka...Jej uśmiech i spojrzenie europejskiej Gejszy mówiło mi wszystko...podałem do stołu...na talerzu ułozyłem sałatkę obok zgrilowane warzywa i w centralnym punkcie łososia pachnącego winnym zapachem...i tak nagle zorientowałem się że zapomniałem o sosie...przerażony szybko analizowałem co pasuje-Ona przecież czeka-2ząbki czosnku tymianek cytrynowy,sok cytryny,cukier,sól,oliwa z oliwek zmiksowane z odrobiną natki pietruszki i takim zielono soczystym sosem ubarwiłem różowego łososia....patrząc w jej oczy kiedy w blasku świec spożywaliśmy tą pyszną kolację domyśliłem się czego Ona oczekiwała-nietypowych połączeń smaku i prostoty zarazem...przytakując mi że "simply is delicious"...