środa, 7 września 2011

...próżność sobotniej nocy...

 ... brzęczenie telefonu rozerwało na strzępy tę nieznaczną część wolności w postaci snu który dotychczas niczym niezmącony pozwalał mi odetchnąć od prozaicznej codzienności...na wpół przytomny z myślami błądzac gdzieś w bajkowym świecie nocnej mary ujrzałem na wyświetlaczu jej imię...lekko przerażony nacisnąłem zieloną słuchawkę i niechcący seksownym niskim głosem rzekłem halo...zupełnie nie świadomy idących za tym konsekwencji...
kiedy jej dźwięczny rozchichotany głos zapytał niczym nieskrępowany (a zwłaszcza porą) co porabiam? byłem nieco oszołomiony nie wyszedłszy ostatecznie z fazy Rem,niewiele wydusiwszy,ustaliła za mnie że mogę wpaść po nią do klubu gdyż akurat nie ma ochoty wracać sama,zwłaszcza że taksówki gdzieś się rozpełzły po pustych zakamarkach stolicy ukrywawszy się w tych kilku nieoświetlonych zaułkach...
 ...pół godziny później nabrawszy nieco życia po prysznicu zabrałem ją z pod klubu na Al.Niepodległości...
 ...ostry zapach perfum Kenzo 'Jungle' wdarł się do środka auta tuż za jej długimi nogami w mini,a za nimi spoglądające na mnie oczy którym wiedziałem że nie jestem w stanie niczego odmówić,jej senne ciało odrazu zaczęło dokańczać moją fazę Rem...
 ...kiedy byliśmy już pod jej blokiem lekkim pocałunkiem obudziłem ją,a potem odprowadziłem pół przytomną wprost do łożka... sam zdrzemnąwszy się na kanapie w salonie...
 ... noc była ciepła, poranek rześki a sen niecierpliwy znów pośpiesznie się zakończył...
 parząc w kuchni kawę zajrzałem do jej lodówki i szafek w poszukiwaniu czegoś co by jej pomogło przetrwać pierwsze godziny syndromu dnia poprzedniego...
 ...lodówka była wyposażona przeciwnie do mojej w uporządkowany sposób,pełna smakołyków i codziennych rarytasów, w szafkach zaś znalazłem całe bogactwo przypraw,puszek,gotowych półproduktów i innych zagatkowych rzeczy które powoli nastrajały mnie do szaleństwa gotowania...
 ...natknąłem sie na pastę Tom Yum,odziwo niczym nie zaskoczony w zamrażalniku odnalazłem poporcjowane po 6 szt krewetki tygrysie i mój pomysł na tajską zupę był prawie gotowy...
 nastawiłem wywar warzywny z kilku marchewek,pora,selera i pietruszki gotując tylko chwilę od wrzątku sprawiłem że wywar był cudnie aromatyczny dorzuciłem do niego trawę cytrynową i świeży imbir-jak się okazało śpiąca gospodyni jest fanką orientalnych smaków...gdy cudny zapach cytryny i imbiru przełamany warzywnym aromatem rozchodził się po kuchni ja już siekałem pieczarki które następnie dorzuciłem do garnka,gdy pieczarki były już lekko zblanszowane dołożyłem pasty Tom Yum i spróbowałem...
smak odrazu przeniósł mnie o tysiące kilometrów wprost na zatłoczone ulice Bankoku...
 ...jej ciche wejście niczym dźwięk hejnału mariackiego uprzytomniwszy mi że już południe momentalnie przenióśł mnie do tej mniej kolorowej stolicy...
podałem jej gorącą aromatyczną kawę kubek objęła obiema dłońmi pobudzając zaspaną jeszcze krew do krążenia...co i rusz zerkając na mnie jak zawsze kiedy nietrzeba nic mówić...ja w tym czasie zacząłem podsmażac krewetki,zabielając jednocześnie zupę mlekiem kokosowym... do czarki wlałem ten orzeźwiający eliksir lekko ostrawy o aromacie trawy cytrynowej,imbiru i dołożyłem krewetki, posypawszy go świeża kolędrą...podałem do stołu w samych bokserkach kryjąc w uśmiechu rumieniec zakłopotania ...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz