środa, 14 września 2011

...nieśmiałe smaki samotności...

 ...promienie słoneczne wpadały do sypialni odbite przez otwarte okno i niczym memento mori sprawiło iż uznałem że "pora wstawać" właśnie nastała,znów byłem sam owinięty pustką łóżka... moja koszula przesiąknięta Jej zapachem zwisała bezwładnie na krześle porzucona ot tak bez przyczyny, przypominała mi o wczorajszej niezapowiedzianej wizycie tak na chwil pare...ocknąłem się z letargu i potoczyłem na wpółświadome ciało do kuchni w poszukiwaniu kawy... z mocnym espresso w dłoni wyszedłem na taras wchłaniając każdy cieżki oddech miasta jak swoje własne tchnienie... umysł ciężki od wrażeń przy pomocy palcy wstukał w klawiature telefonu Jej numer...głośne dryń,dryń z sypialnianego kąta sprawił że nie nie mogła go odebrać ...
 ...moje tętniące na dłoni serce pędem chciało biec do niej gdziekolwiek teraz była by oddać ten mały szkopuł który stanowi o naszym byciu we wszechogarniajacym nas dusznym świecie komórkowym...
 ...jednak moja ciemna strona mocy nakazała mi być cierpliwym skazując na katusze dobroduszny fragment mojej osobowości iż rozpocząłem oczekiwanie na Nią...
 ...nużące odliczanie do godziny końca jej pracy postanowiłem spędzić nieco praktycznie i powziąłem plan przygotowania czegoś dobrego na czas Jej odwiedziń...ta dobroć miała się wziąść z prostoty...
 ...kacze podudzie natarłem solą,i zostawiłem w potłuczonym aromatycznym zielu angielskim,goździkach i liściu laurowym na trochę by przeszły aromatem... rozpuściłem w soterniku tłuszcz z kaczki na tyle dużo iż bez problemu podudzie zanurzyło się w nim całe i rozpocząłem szykowanie mojego "confit" z kaczki...na wolnym ogniu tak by tłuszcz się gotował dusiłem je nico krócej niż godzinę a aromat goździków i ziela sprawił iż obłednę stało się przebywanie w pobliżu kuchni pod koniec dodałem świeże liście laurowe które stały się kwintesencją tej potrawy nadając jej niepowtarzalny charakter...tak od niechcenia na mandolinie zszatkowałem ziemniaki do brytfany zalałem je śmietaną z żóltkami przyprawione tak niechcący solą białym pieprzem i gałką muszkatałową zapiekłem tworząc "Gratin"...pod sam koniec posypując dużą ilościa grana padano... w zaklętaj lodówce znalałem gruszkę i arabską konfiturę różana...rozgrzałem czerwonego wina kieliszek i rozprowadziłem w nim konfiture delikatnie odparowałem lekko łamiąc smak solą...gruszkę obrałem pokroiłem na cząstki i wrzuciłem na suchą patelnie by ją zkarmelizować z jej własnej słodyczy...byłem gotowy z kuchni domagały się uwolnienia aromaty,smaki,i barwy tworząc niczym miasto za oknem mozaike prosto ociosanej multikulturowości...
 ...moje oczekiwania przerwała wiadomość od niej-bym się nieprzejmował telefonem,ma służbowy, i że odbierze go "przy okazji"...i znów owinięty pustką usiadłszy na tarasie podziwiając panoramę stolicy o zachodzie słońca zajadałem się przepysznym confit z kaczki w sosie różanym z gratin i gruszka...popijając Cabarnet sauvuignon z chile...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz