poniedziałek, 3 października 2011

...tuż za rozczarowaniem lata a podziwem jesieni...

 ...tego pięknego październikowego dnia,z prażącym wręcz słońcem i rześkim powietrzem zupełnie odmiennym niż szereg dni lata,gdzie wśród spacerujących Nowym Światem widać wyraźne podniecenie pogodą...czas jakby stanął w miejscu zaklinając twarze w czarodziejskie uśmiechy,zarażające każdego napotkanego...nigdzie nie śpieszący tym razem ludzie niczym komuna dzielili się wszech obecną radością życia...popijając kawę w Cavie i obserwując z ogródka cały ten kolarz szczęścia mogłem oddać się kontemplacji niczym nie pośpieszany...
 ...idylla nigdy nie trwa długo...przerwane rozmyślania tradycyjnym dryń-dryń utraciły wątek do którego już nigdy nie powróciły...Jej aksamitny głos dodał jeszcze jedną gwiazdkę szczęścia do dzisiejszego dnia... to nieco zaskakujące ale zaprosiła mnie do siebie na kolacje...

 ...dobra! przyjął zaproszenie,czas operacyjny 5 godzin...no tak muszę jeszcze ogarnąć zakupy,dobrze że delikatesy są w pobliżu...lista,lista,lista gdzie ja ją miałam a tak w torebce...cholera że też jakiś palant(to na pewno był facet)wymyślił takie duże torby nie torebki i jeszcze na dodatek zrobił je modne...
 ...mam!cholera że też musiałam ją schować do kosmetyczki...biegiem koszyk...papardelle...śmietanka..."przepraszam ale ja tu stałam"..(co za palant że też nie widzi że mi się spieszy)...pierś z kurczaka...co jeszcze a no tak podgrzybki...w mrożonkach nie ma wyboru...ale widziałam jakąś babcie z grzybkami-byle tylko muchomorami nie handlowała...
 ...dobra mam wszystko-chyba...nie?...postawiłam krzyżyk przy każdej pozycji z listy..biegiem,biegiem jeszcze muszę się zrobić na bóstwo...3,5 godziny do jego przyjścia...cholera co na siebie włożę...może tą fioletową bluzkę...nie-jest w suszarni...jak tego kurczaka a no tak w kostkę,taką chyba nie za mała?...cóż będzie taka,teraz grzyby podgrzybki.jak je na pół? cholera jak to szło? a najpierw na pół a potem w paski...jest ok. trochę nie równe ale jak się uduszą to będzie dobrze...a i cebula...znów będę miała worki pod oczami...
 ...ok.woda się gotuje na wolnym ogniu na papardelle...teraz pod prysznic i mogę działać dalej...tak użyje Kenzo "Jungle" więc może zadziorny makijaż?...ale najpierw włosy...hmmm co z tą prostownicą znów nagrzewa się tak wolno...szybko,szybko jeszcze godzina...au..ten cholerny tusz z tą cholerną szczoteczką...no dobra nie jest źle tylko co ja na siebie włożę...hmmm...te koronki...ok!ale co dalej przecież nie podam mu kolacji w bieliźnie(choć jemu się zdarzało ale to zupełny przypadek)...uwielbiam jak na mnie wtedy patrzy...więc może? ... nie to bez sensu lepiej jak będę kompletnie ubrana ale w co żeby nie pomyślał że olałam pierwszą kolację u siebie...dobra nieco frywolnie biała koszula rozpięta do biustonosza,luźno zawiązany krawat,spodnie z podwyższonym stanem czarne,czarne kabaretki oczywiście pończochy ale o tym się do wie jak mnie...hmmm....no właśnie woda na paprdelle i sos gdzie mój fartuch-że też znika zawsze gdy jest potrzebny...o jest ciekawe kto go włożył tam koło szafki na odkurzacz... ok. obsmarzam mięso na patelni...czemu to nie skwierczy tylko się pieni i gotuje...dobra już woda odparowała...dalej cebula nieco zaszklić...co zrobić-co oni wypisują w tym przepisie...ok... teraz te jak im tam podgrzybki...duszą się dolałam śmietany i rozprowadziłam jedną łyżeczkę zielonej pasty curry...ach te przepisy kuchni fusion uwielbiam je...tylko cholernie trudno je przyrządzić...ciągle mam wrażenie że o czymś zapomniałam...no tak o soli! ale jak to pojemnik jest pusty...zapomniałam dopisać do listy niech to szlag...co robić za 5 minut ma być...pożyczę od sąsiadki-tej z pod trójki z niej taka miła babuleńka i zawsze jest w domu...no jest lekko pikantnie(z tą solą lepsze)i grzybowo...nie tak jak u niego bo On to nieźle gotuje ale musi zjeść tak albo wcale a co mi tam :)...
 ...kiedy pukałem do Jej drzwi w powietrzu unosił się przedziwny aromat kusząc mnie co raz bardziej prostotą grzybowego zapachu...ale ostre nuty nie dawały mi spokoju... otworzyła...jak zawsze śliczna...uśmiechem grużąc każdy mur oporu przed Jej pięknem...w białej koszuli z krawatem wpuszczonej w spodnie i kabaretki...ciekawe czy to pończochy... całując Ją w policzek poczułem te fantazyjne perfumy co używa ich do klubu jak zawsze budząc moje zmysły...
 ...na talerzu papardelle w śmietanowym sosie z kurczakiem i podgrzybkami z delikatną nutą zielonego curry wprawiły mnie w cudowny stan smaku i aromatu jaki rzadko mogę znaleźć u siebie w kuchni...patrząc w Jej oczy dostrzegłem tą dumę jak z niej płynęła gdy po raz pierwszy ugotowała coś dla mnie...wieczór chylący słońce ku zachodowi wprawił nas w podziw tego zaskakującego dnia...popijając chłodne Chardoney po kolacji usiedliśmy wtuleni obserwując zachód słońca...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz