wtorek, 18 października 2011

.swobodnie opadając pomiędzy snami...

 ...5:30  a te nieznośne "dryń-dryń"znów przerywa mój sen...ale szybko tak jak co dzień... ogarnąć się w łazience...dresy do biegania i mały plecak z rzeczami...zawiązać te buty do biegania to jak zawsze koszmar...drzwi na klucz,winda...a teraz krótki  jogging do pływalni na Potockiej...brr jak dziś zimno więc aby narzucić dobre tempo co mnie rozgrzeje...biegam jak zwykle najpierw Popiełuszki a potem odbijam w Potocką i wzdłuż niej biegnę aż do pływalni...po 30 basenach w 20minut wracam z jeszcze wilgotnymi włosami w kapturze do mieszkania...robię kawę z ekspresu,i zjadam zakupioną w piekarni po drodze bułkę z ziarnami posmarowaną serkiem topionym z plasterkiem pomidora...hmm...te malinowe taka szkoda że niedługo ich zabraknie...
 ...cholera znów zrobiło się tak późno już prawie siódma...szybko...makijaż...hmm...spoko dziś piątek mogę być trochę luźniej ubrana więc jeansy,biała bluzka i kurtka skórzana wystarczą...brr... jak dziś zimno,znów owinięta szalem z rękawiczkami skórzanymi staje na przystanku i czekam na jak zawsze spóźniony tramwaj...jest ten gość co zawsze się na mnie gapi...ciekawi mnie czy kiedyś do mnie zagada...w tym swoim szarym płaszczyku,i trampkach zgrywa się na jakiegoś inteligenta...dziś na mnie nie patrzy tak jak wtedy gdy miałam tą "małą czarną"...wreszcie nadjechał...przepraszam-chciałam przejść(kolejny palant co blokuje dojście do miejsc siedzących)...spoko mogę przejrzeć plan dnia...hm chyba nic nie mam na kolacje więc może wpadnę niezapowiedziana do niego(on to ma zawsze fajne rzeczy do jedzenia-kurde jak on fantastycznie gotuje)...nie...nie mogę-umówiłam się z Andżelą na piwko po pracy...dobra zjem coś na mieście...muszę tylko do niego zadzwonić..."ding-dong" "Plac Konstytucji...przepraszam,przepraszam- że też musi być taki tłok w tej komunikacji miejskiej...szybkim krokiem podążam przez Koszykową i jestem na miejscu akurat pięć po wpół do ósmej...
 ... co już 16:20!... cholera znów nie zrobiłam tego co powinnam...i będę miała zaległości...ale teraz szybko... zaraz mam się spotkać z Andżelą...jak zawsze w tej wietnamskiej knajpie na Marszałkowskiej zaraz za Placem Konstytucji...po dobrym kurczaku smażonym z orzeszkami cashew i kilku piwkach ruszyłam z koleżanką w dalszą podróż po rozrywkowej Warszawie...ale najpierw zahaczyłyśmy o moje mieszkanie by nieco zmienić image i przybrać frywolny seksowny wygląd...zjadłyśmy u mnie szybkie kanapki z mozzarella i pomidorami(tak tymi malinowymi:) ) polanymi oliwą z bazylią i czosnkiem co dostałam od niego...i pędem ruszyłyśmy do klubu tego w parku...
 ...
 ...dryń-dryń-środek cudownej piątkowej nocy przerwał głuchy sygnał telefonu...po kilku dniach nie odzywania się...księżyc na wpół schowany rozjaśniał sypialnię a Jej wyjątkowy i pełen radości głos przywołał moje szare komórki do obrotów na pełnej parze...głupie pytanie czy nie wpadnę po Nią i koleżankę do klubu by zabrać Ją do domu...ale najbardziej zaskoczyło mnie stwierdzenie żebym wziął coś do jedzenia...
...po szybkim prysznicu otworzyłem lodówkę zorientowawszy się że nie mogę na nią liczyć zbyt mocno...ale w pojemniczku leżał sobie kawałek wołowiny i to nawet pierwszej krzyżowej... zmieliłem na maszynce i przyprawiłem solą i świeżo zmielonym pieprzem...uformowałem w grube na półtora centymetra okrągłe steki i położyłem na rozgrzanej patelni grillowej smarując mięso z lekka olejem tym samym tworząc Hamburgery...smażyłem je po dwie do trzech minut z każdej ze stron tak by mięso pozostało w środku różowe i soczyste...potem zgrilowałem bułki...ich słodkawy aromat rumieniącego się pieczywa przyprawił mnie o wielki głód jaki może wystąpić tylko o 3:30 w nocy...było to silniejsze ode mnie... posmarowałem je sosem jaki zrobiłem z pikli o nazwie "party mix" i gęstego ketchupu Heinza miksując wszystko na jednolitą masę, położyłem liść sałaty lodowej,plasterek cebuli,ogórka konserwowego i pomidora...hmmm...nie mam malinowego-je lubi najbardziej...złożyłem Hamburgery i dwa z nich owinąłem w folie aluminiową i włożyłem do torby termicznej...a sam z ze szklanką coli usiadłem wygodnie na ksześle i rozkoszowałem się iście soczystym hamburgerem delektując się smakiem wołowiny...kiedy odebrałem je z klubu za jakieś pół godziny były pełne nadziei że przywiozłem im coś do jedzenia...o tyle większe było ich zaskoczenie gdy dałem im po ciepłym hamburgerze...i tak podrzuciwszy je do domu mogłem z czystym sumieniem ,nacieszony namiętnym pocałunkiem na pożegnanie...wrócić do swojego snu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz