czwartek, 10 listopada 2011

...na wschód od edenu...

...nieopodal jutrzenki tuż przy brzasku wschodzącego listopadowego słońca zbudziłem się niespodziewanie...chłód wdzierający się przez szpary w oknach wraz z promieniami już władającej gwiazdy która zwyciężyła z w pełni królującym nad nocą księżycem otoczył pokój...napawając moje nozdrza wiejskim powietrzem...wstałem...ta cisza...brak szumu ulicy,stukotu tramwajów...gubił moją podświadomość tak iż ze zdwojoną siłą umysłu musiałem się bronić przed tęskotą za swoim mieszkaniem przy Al.Jerozolimskich...
...wszyscy jeszcze spali...koło ósmej miała przyjechać do Babci wynajęta przez Mamę pielęgniarka...
...wyszedłem na spacer po znajomej i niewiele zmienionej przez te wszystkie lata okolicy...zaszedłem do mini sklepu zakupić świeże bułki...za ladą stała w moim wieku kobieta bacznie mi się przyglądając...zaraz po wyjściu uświadomiłem to sobie że przecież razem tyle dni spędzaliśmy na wspólnych wyprawach...zabawach w podchody na polach owsa jej ojca...tak chyba i ona mnie pamięta...zabawne historie z przed połowy życia...a te nam najlepiej w pamięć się zakradły...
...w domu rozpaliłem pod kuchnią wstawiając wodę na poranną kawę...powyjmowałem z lodówki i ułożyłem na stole Babcine konfitury,masło,plastry wędliny ale i ser biały taki wytwarzany w domu na zwykłej lnianej ściereczce...wstała Mama niemalże w tym samym momencie co przekroczyła nasz próg pielęgniarka...
...postanowiłem że zjemy wszyscy razem więc przeniosłem mały stolik i wszystkie smakołyki do pokoju  Babci,która też zaczęła się budzić zanosząc się kaszlem...w końcu wyciągnąłem od Mamy że Babcia ma zapalenie płuc...a w Jej wieku to zawsze jest niebezpieczne...choć zawsze uważałem że jest twardą kobietą...
...a Mama z dużą dawką hipochondryczką...wreszcie mogłem prawdziwie przywitać się z Babcią...przytulić Jej wątłe ciało o kilka stopni cieplejsze od mojego...ze skrywanym grymasem złego samopoczucia przełamanym lekko wyczuwalną ciekawością co u mnie...
...zaczeliśmy jeść celebrując że od dawna nie robiliśmy tego w tym gronie...popijając kawę budzącą nas do życia...(Babcia oczywiście piła swoją ulubiną herbatę z cytryną i domowym sokiem malinowym)Babcia opowiedziała jak żyje się "tu" zdala od ciekawego życia...gdzie każdy mieszkaniec przeżywa swoje życie garbiąc się niosąc niejako ciężar brak "perspektyw" o których nigdy niesłyszał...i to że każdy wyglada niemalże tak samo...zubożale,nijako...nieprzekraczając metra siedemdziesięciu,za to w obwodzie rosnąc ze zdwojoną siłą...we flanelowej koszuli,dresowych spodniach(które wszyscy kupili od szmuglującego je tirem białorusina),gumofilcach,i czapce niby kaszkiet z daszkiem wykonanej z flauszu...ludzie nawet pachną podobnie,uśmiechając się w równie szczerbaty sposób...pokolenie Babci wymiera toczone niczym przez gangrenę bez profilaktycznego stylu życia wiecznie odurzających się by przed samym sobą zamazać z mapy to miejsce w którym przyszło im życ...oddając się we władanie zapomnieniu...na tej "ziemi ucieczki na wschód od edenu"...
...po śniadaniu Mama razem z pielęgniarką zajęły się Babcią mnie pozostawiwszy w pełni słusznie na korytarzu...mogłem bez przeszkód oddać się planowaniem obiadu... nadszedł czas na gęsi owsiane...pierzące się...u ojca owej przyjaciółki z dzieciństwa kupiłem już oskubane gęsi i słoik smalcu...w domu oprawiłem...dzieląc skrzydła i korpus na rosół,piersi wraz z tłuszczem i skórą  do wędzenia,a udka na obiad...nasoliłem je i doprawiłem mielonym w moździeżu zielem angielskim,liściem laurowym,goździkiem i szczyptą kolendry pozostawiając by nasiąkły smakiem...w między czasie ...obrałem ziemniaki i starłem na tarce,odsączyłem i wymieszałem ze startymi razem dwiema dużymi cebulami...do masy wbiłem jajko,a właściwie dwa i wlałem odrobinę śmietany tłustej,wiejskiej...dodałem mąki mieszając intensywnie...sól i świeżo młotkowany pieprz...odrobina cukru i mogłem smażyć placki...na rozgrzanej patelni pokrytej olejem zsuwając z łyżki masę od siebie formowałem je kształtne,okrągłe...
...w rondlu rozpuściłem tłuszcz z gęsi...i zanurzyłem w bulgoczącym roztworze udka...razem z przyprawami z marynaty... i tak dusiłem...aż zmiękły i stały się wyjątkowo kruche...
czerwoną kapustę rosnącą na polu babcinym a teraz znajdującą się w spiżarni jak reszta zapasów na zimę zszatkowałem...i zacząłem dusić z masłem,sokiem porzeczkowym,rodzynkami...cynamonem i goździkami...lekko osłodzoną,osoloną...zakwaszając na koniec octem jabłkowym...w kuchni nie można było nieodejść od zmysłów...cała gama aromatów przeszywała mnie i każdą napotkaną osobę na wskroś dotykając najczulszych punktów oddających istotę głodu...
...lecz to nie koniec dansingu z aromatami...na skraju pola rosła stara śliwka węgierka pod którą pierwszy raz zetknąłem usta z ustami dziewczyny,w kwiatów płatkach obsypany,z przeszywającym dreszczem który jeszcze dziś gdy stoję pod nią rozdziera wnętrzności i schładza je jednocześnie tak iż dygoczą...z owocu tego drzewa zrobię sos...dusząc jak powidła bez pestek,sporo osłodzone,mieszając by się nie przypaliły...dodając na koniec imbir i szczyptę soli dla równowagi...
...Mama zaczęła się krzątać po kuchni zupełnie nie spostrzeżona jak cień przemykała udając że jej tu niema...aż pora obiadu nastała...na talerz najpierw położyłem placki tworząc rozetę z niedużą dziurką w środku...właśnie tam położyłem kapustę...a na wierzch zapieczoną na rumiano udo z gęsi...polałem sosem ze śliwki węgierki pocałunkiem podszytym... Mama znów z lekka zachwycona zjadała powoli kęs za kęsem delektując się,a ja w milczeniu i tęsknocie za Nią tylko zaspokajałem głód...przyglądając się pielęgniarce która raczej nie jadła nigdy czegoś takiego...nie mogłem przestać tęsknić...tak niechętnie z odrazą...w pamięci mając poprzedni związek gdzie tęsknota niemalże nie zabiła w swej samotnej krucjacie przeciwko niezwyciężonemu odrzuceniu...teraz walcząc z zaangażowaniem zza podwójnej tarczy odsłaniam najważniejsze organy jakbym miał się poddać operacji...skazując się na łaskę Jej-chiururga od naczyń sercowych...nawet uciekając na wschód od edenu nie uwolniłem się od zniewolenia uczuciowego...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz