piątek, 27 kwietnia 2012

...niebo słane chmurnymi myślami...

 ...mrok snuł się po stolicy obejmując swym ciemności oddechem każdy budynek,kamienicę...zakradał się do zaułków,wślizgiwał w bramy,przedzierał przez kolejne dzielnice...okrył rozgwieżdżone niebo czarnymi chmurami nocy...nie mogłem spać...usiadłem na podłodze przy wielkim oknie wychodzącym na Aleje Jerozolimskie które podobnie jak wiele ulic tego już szaroszklanego  wielkiego miasta nigdy nie dają się zatopić w głębi mroku nocy...
...czerwone neony swym zimnym światłem snuły łunę przez środek salonu...okalały moja twarz osnutą myślami...i dłoń trzymającą ciepłe mleko mające pomóc powrócić do krainy sennych marzeń...
...otwarte drzwi sypialni odbijały światło kolejnych neonów jak zawsze otaczając je spomiędzy zasłon błękitną poświatą...szerokie łoże z rozczochraną satynową pościelą z wysuniętym gdzieś z pod niej pięknym Jej udem...
...odkąd awansowała...minął tydzień nim mi powiedziała...nie wiem dlaczego nie chciała się tym pochwalić od razu...wiem jak to dla Niej ważny krok w przód w karierze... jak odkąd cała Jej rodzina była przeciwna temu kierunkowi namawiając do studiów medycznych...że niby na socjologi nie da się zarobić że będzie robić jakieś nikomu niepotrzebne ankiety dla Gusu jak Jej się uda załapać do pracy skazana na pomoc rodziców...próbowała im pokazać że da sobie rade nie licząc się z niczyim zdaniem...a teraz się Jej udało...
...śpi,oddychając równo...ostatnio tylko pracuje...czasem wpada na kolacje jak tego wieczora...późnego...
...gdzie chwile po tym jak zjedliśmy chciała się położyć wtulając w moje ramiona...wykończona wieczorną naradą w pracy na temat nowego projektu...wiedziała że będzie mieć nienormowany czas w pracy i że wszyscy będą na Nią patrzeć...jest pierwszą kobietą na kierowniczym stanowisku i pierwszą osobą która została awansowana a nie przyszła z zewnątrz...korporacyjny świat dający Jej tyle satysfakcji powoli zaczyna wysączać z Niej życie...zastępując je karnetem na siłownię,pracowniczymi wycieczkami,sponsorowanymi lunchami z klientami,bankietami charytatywnymi...zamieniając w Dresscode całą Jej indywiduacje w doborze kolorów,fasonów...czasem tylko jak idzie gdzieś z Andżelą to pozwala sobie na nieco szaleństwa...
... Tęsknie za Nią...brakuje mi śmiechów,rozmów i odbierania Jej  o czwartej nad ranem z dyskoteki w środku tygodnia...tych spojrzeń namiętnych kiedy wspólnie leżymy w łóżku nie mogąc zasnąć stęsknieni siebie...choć wstawała jutrzenka...
robienia Jej kanapek do pracy,śniadań...porannej kawy na kanapie...i delektowania się wspólnie kolejnymi kieliszkami wina po kolacji...
...mleko już ostygło...mrok ustąpił chmurnym szarościom...
...za chwilę się obudzi...pośpiesznie szykując się do pracy...
...uchyliłem drzwi balkonowe wychodząc na mały taras...dźwięk rozpoczynającego się dnia stolicy otulił mnie razem z nieprzyjemną aurą panującą na zewnątrz...pierwsze tramwaje stukocą co chwila rytmicznie...piekarz właśnie dowiózł chleb do piekarni na rogu...gdzie na samo wspomnienie tego zapachu wściekłe psy zaczynają grasować po moim żołądku...pierwsi pracownicy fizyczni przemieszczają się po Alejach dążąc ku pierwszej zmianie...w doniczce zaczynają kiełkować pierwsze zioła...sowicie podlewane przez deszcze...powietrze stało się ciężkie,duszne jakby chciało stłamsić wszystkich pragnących nabrać pełną pierś...silnik autobusu zagłuszył na chwilę wszystko...łącznie z moimi myślami...poczułem Jej dłonie obejmujące mnie od tyłu...Jej ciepło uświadomiło mi że stojąc tak chwilę na tarasie ochłodziłem się...a teraz Jej ciepłe ciało przylegające do moich pleców ogrzewało mnie...pomiędzy nami jedynie prześwitująca tiulowa koszulka...staliśmy tak chwile...aż chłód zaczął doskwierać...wróciliśmy do środka...
...w Jej oczach wyczytałem tą prośbę o zrozumienie,że "To" jest teraz dla Niej ważne,że musi dać rade,udowodnić wszystkim ... choć wie że mnie nie musi...że dla mnie zawsze Była,Jest i Będzie...
...poszła pod prysznic...ubrałem się i wyszedłem w zgiełk rozpędzającej się jak lokomotywa parowa stolicy...nie przeszedłem kilku metrów jak z tego naładowanego jak mój umysł chmurnego nieba spadł deszcz...wpędzając w jeszcze większy pęd wszystkich poruszających się po chodnikach...krople wielkie rozbijały się o mój parasol...kałuże powstawały momentalnie...ludzie nieprzygotowani na tę okoliczność biegli mijając się z przeciwnych kierunków...nie śpiesząc się zaszedłem do piekarni kupując rogaliki maślane,posypane kruszonką jeszcze ciepłe...i kilka francuskich croissantów...przeszedłem na drugą stronę ulicy dokupując masło i rzodkiewki...chmury nie przestawały wylewać na chodniki,ulice,dachy kamienic tej rozpaczy jak się w nich kryła...pozwalając natomiast zaczerpnąć więcej tchu wszystkim tym których dławiła duchota...
...kiedy wszedłem do środka stawiając jeszcze ciepłe rogale na kuchennym stole właśnie wychodziła spod prysznica...owinięta w ręcznik...z kropelkami wody na ramionach i mokrymi włosami...spojrzeliśmy po sobie...stwierdzając że też wziąłem prysznic...nastawiłem ekspres z kawą...rogale przeciąłem na pół...posmarowałem masłem...z dolnej szafki wyjąłem dżem truskawkowy przywieziony od babci...nałożyłem do małych miseczek włożyłem łyżeczki i postawiłem na stole...croissanty również przeciąłem na pół posmarowałem masłem i serkiem kremowym ze świeżo siekanym koperkiem z młynka posypałem solą morską i pieprzem...pokroiłem rzodkiewkę którą wcześniej umyłem i poukładałem na serku...przykryłem górą croissanta i zapakowałem Jej do pracy...
...zaparzyłem kawy...usiedliśmy pijąc aromatyczny parujący napój i zagryzając rogale zajadaliśmy się łyżeczka za łyżeczką pysznym aromatycznym domowej roboty dżemem z truskawek...
...a chmurne myśli przetarły się podobnie jak niebo za oknem...wpuszczając promyki słonecznej nadziei...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz