poniedziałek, 16 stycznia 2012

...błądząc we mgle...

 ...15:28 czas błąka się po wskazówkach mojego zegarka Guess nie potrafiąc znaleźć należytego rytmu dnia...wlekąc się bez celu...choć już mu dawno go wyznaczyłam...właśnie kopiuję do archiwum analizę dla Procter & Gamble na temat targetu dla najnowszych perfum Lacoste...potem wydrukuję swoją tworzoną od tygodnia listę rzeczy które muszę spakować na naszą wycieczkę pracowniczą...
...co z tą cholerną kopiarką...hmm...papier się wciął...
...cholera to już jutro...jeszcze muszę kupić parę drobiazgów...buty trekingowe czy coś takiego...
tak się cieszę...choć poniekąd połowicznie...nie mogę rozgryźć dlaczego odmówił...dziwnie się wykręcił że musi...no właśnie co???
...
...nie dzięki mam kawkę(Karolina z działu obok...ona to ma strasznie dziwne...nakryła swojego faceta w łóżku ze swoją byłą...nie robiła mu awantur na tydzień się wyprowadziła...on przyznał się do wszystkiego błagając by od niego nie odchodziła - nie odeszła...lecz w ramach rewanżu...pojechała na tygodniowe wakacje do Egiptu by podrywać jednonocnych Arabów a w Wa-wie poukładane życie z tym jednym  facetem,bez flirtów w pracy czy gdziekolwiek...odpokutowując swoje puszczenie się z tymi jak to ona określiła facetami o gładkich komplementach i skrajnie wybuchającej miłości na jedną noc...)
...uff nareszcie koniec tego kopiowania...jak będę wychodziła to zaniosę do archiwum...
...dlaczego skłamał...zawsze kiedy próbuje coś ukryć patrzy przez moje lewe ramię a potem udając że spogląda prosto w moje oczy wzrok kieruje na jakieś odległe miejsce za mną...bał się?czego?konfrontacji z moim kierownikiem?...niemożliwe...
...spotkał go tylko raz gdy przyjechał po mnie a myśmy wychodzili wtedy razem...nie zapomnę jego miny kiedy pożegnaliśmy się pocałunkiem w policzek...lekkiego zdumienia trzymanego na wodzy...silnej zazdrosnej irytacji stłamszonej przez niemoc...i tej fantastycznej miny obojętności nieskrywającej do końca wszystkich znamion tego że gdyby mógł to by porachował mu kości...do dzisiaj uwielbiam się z Nim droczyć...wspominam o tym jak kierownik mile mnie zaskoczył...a wtedy jego twarz przybiera ten sam wyraz...co zawsze przyprawia mnie o rumieniec i lekkie podniecenie...
...nie mówi mi wszystkiego... o rodzicach,o sobie,o tym dlaczego bywa smutny( często kiedy przychodzę  to ułamek sekundy mija nim sie rozwesela)...ja nie dopytuje...niewiedza jest błogosławieństwem...przynajmniej na razie ... z resztą w drugą stronę funkcjonuje tak samo...oj gdyby On wiedział co my z Andżelą wyprawiamy jak idziemy poszaleć...raz prawie przeholowałam i musiałam mu o ty powiedzieć...i nie zapomnę tych jego oczu następnego dnia...potwornie smutnych z wylewającą się wszystkim szczelinami niską samooceną...od tamtej pory...właściwie nie szaleje...parę razy wyskoczyłam gdzieś z Andżelą albo z kumplami z pracy...ale mogę przyznać przed samą sobą że byłam grzeczna...
...mam listę...hmmm...sporo tego...pakować się dziś czy nie...dziś!
...a te rzeczy co muszę dokupić...podskoczę do Arkadii tam wszystko dostanę...z Andżelą umówię się u mnie ..zjemy coś i raz dwa ogarniemy zakupy...
...co już 16:00 szybko,szybko na tramwaj...że też ja muszę wracać w godzinach szczytu...i ta ciągła chlapa niemalże nie poślizgnęłam się w tych swoich szpilkach...i ten tłok...przepraszam nie widzi pan że tam już nie ma miejsca...zaraz podjedzie następny...ja to mam szczęście wracać z jakąś zgrają robotników śmierdzących fajkami,potem i kiełbasą...nie wiem akurat dlaczego nią... będę musiała kiedyś przeprowadzić analizę tego segmentu...
...uff nareszcie w domu...co ja mam przygotować niech zajrzę do zamrażalki...o krewetki...dawno nie jadłam...zrobię według Jego przepisu...ostatnim razem jak zrobił to zjedliśmy chyba kilogram...
...nastawiłam płytę Możdżera "The Time" i mogę przystąpić do gotowania...
...najpierw krewetki zacząć rozmrażać w wodzie...najszybciej będzie w ciepłej...może jednak lepiej w zimnej...w między czasie posiekam czosnek...trzy czy cztery ząbki? cztery będziemy lepiej chronione przed krwiopijcami z Arkadii...i chili...cholera nie mam...poszukam coś w szafkach co by było podobne w działaniu...pasta curry też ostra ale nie,pieprz cayenne tylko w ostateczności,o jest sambal olek...On kazał mi to kupić na taką właśnie sytuacje a ja o tym totalnie nie pamiętałam...krewetki już odpuściły...
...to rozgrzeje olej na patelni a w między czasie by było szybciej to umyje natkę...o rozgrzał się już nawet się lekko dymi...kurde jak to pryska o i zaczęło się pienić i gotować a nie smażyć...muszę się go zapytać jak tego uniknąć następnym razem... wreszcie krewetki zróżowiały a woda już całkiem wyparowała...dorzucam czosnek i sambal olek...hmmm jego niebyły takie czerwone będzie ostre... dobra teraz kieliszek brandy i podpalić...uważać na grzywkę...wow teraz wiem o czym mówił...i kieliszek wina nie więcej i trochę go odparować i dorzucić masło by powstał sos...na koniec posypać natką...tak nic nie szkodzi że jest grubo posiekana...zapachniało nieziemsko i kiszki grają mi marsza...chyba o czymś zapomniałam na pewno,zawsze mi się to przytrafia...
Dryń,dryń...o jest Andżela mam nadzieję że odczytała mojego smsa i kupiła bagietkę w piekarni...
...Hej!...ma...
...usiadłyśmy na sofie z talerzami pachnącymi bosko i schłodzonymi kieliszkami z Reslingiem...niepowtarzalny aromat krewetek,czosnku,wina,natki i chili doprowadzał nas niemalże do ekstazy...pierwszy kęs przyniósł lekkie rozczarowanie...już podaję solniczkę...
...ruszyłyśmy na zakupy oddając się nim bez reszty...choć tłok ludzi szukających ostatnich sztuk wyprzedaży przyprawia o mdłości...to udało nam się w miarę sprawnie wszystko ogarnąć...
...lekko zmęczona wróciłam do domu pożegnawszy się z Andżelą na przystanku tramwajowym...
...zaczęłam pakowanie...muszę pamiętać że tam gdzie jedziemy nie jest wcale tak gorąco...zapowiadają 15 stopni...dobrze że zrobiłam sobie listę...inaczej na pewno bym czegoś zapomniała...uff nareszcie koniec...mogę być z siebie dumna...walizki się domknęły...tylko jak ja te cztery wielkie toboły dostarczę na lotnisko...nie mogę się poddawać na samym początku...
...prysznic nareszcie...
...budzik ustawiony niech tylko sen swą błogością mnie otuli...cóż pożegnał się ze mną tylko telefonicznie...fakt jadę tylko na półtora tygodnia...
...5:00 "Cwał Walkirii" znów bezlitośnie przerwał mój sen...ledwo co zdążyłam wstać a nieco przestraszyło i zaskoczyło pukanie do drzwi...
...za nimi stał On...w tym swoim eleganckim płaszczu co go zakłada tylko jak gdzieś wychodzimy...świeżo ogolony i pachnący tak ostro i świeżo zarazem perfumami Kenzo Pour Homme...jego oczy znów patrzyły na  mnie hipnotycznie tak iż dopiero po chwili zaprosiłam Go do środka...i dopiero wtedy byłam lekko zażenowana faktem iż jestem totalnie nieprzygotowana na goszczenie kogokolwiek...i gdy chciałam ewakuować się do toalety zatrzymał mnie i pocałował tymi lekko chłodnymi wargami...
...kiedy wychodziłam z łazienki czekał już z zaparzoną kawą...obok leżały posmarowane masłem bajgle...pamiętał że je uwielbiam...znów przyglądał się mi tymi tęsknymi oczami...iż zaczęłam co raz bardziej żałować iż jade...On powiedział mi bym się nim nie przejmowała,że wyjedziemy gdzieś razem...a on nie chce wnikać i poniekąd naruszać tego jak to określił "mikrokosmosu" jaki stworzyliśmy w pracy w pełni go szanując...
...wyszliśmy na mroczne i mgliste powietrze jakie okalało stolicę...zapakował wszystkie walizki do samochodu i odwiózł mnie na lotnisko mknąc ulicami...o ile nie stawaliśmy w korkach...na lotnisku dał mi kanapkę z bułki z ziarnami i serkiem topionym i pomidorem malinowym(jak on je dostał o tej porze roku)taką samą jaką ja mu podarowałam...
nie byliśmy pierwsi...wymienił tylko "uprzejme" spojrzenie z kierownikiem...pocałował tak bym miała co wspominać przez najbliższe godziny i objął mnie tak iż znów poczułam że będę jego na zawsze...
...samolot zaczął krążyć po zamglonej płycie lotniska a ja błądziłam w myślach spowitych mgłą rozterek,namiętności i rodzącej się tęsknoty...zastanawiając się czy uda mi się pogodzić tak przeciwległe światy tworzące mój mały kosmos...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz