obudził mnie kolejny dzwonek telefonu,odrywając mój umysł od ciała które jeszcze domagało sie snu... było wczesne popołudnie,przespałem śniadanie...wściekłe psy ujadały w brzuchu domagając się pokarmu...
...a Ona przypomniała że wpadnie na wczesny lunch... za godzinę?
pełen frustracji próbowałem odnaleźć się w kuchni chaosu by wymyśleć coś czym można by było nakarmić i moje "wściekłe psy" i jej wyrafinowany żołądek...ogarniając poranną kawę o jakieś 5 godzin za póżno opróżniłem umysł przeglądając zasoby lodówki,hm..znalazłem jak zwykle niewiele... więc znów prostota-wstawiłem wodę na tagliatelle... sos to stara sprawdzona receptura która zawsze wychodzi...
obrałem czosnek,zerwałem bazyllie rosnącą "tu" za oknem w kuchni wszystko umieściłem w blenderze i zacząłem miksować dodając orzeszki pini,sól,pieprz w ziarnach i szczyptę cukru. Ścianki blendera zazieleniły sie bez wstydu świadomie prosząc mnie o wyłączenie,lecz to nie koniec ich pracy,do bazyliowej mikstury o gładkiej konsystencji i przepięknym zapachu wlałem słodką śmietankę 36% mieszając na jednolity kolor... do bulgoczącej z pod przykrywki wody dodałem tagliatelle która rozwinęła sie w niej niczym wstęgi na wietrze snujące się bezwładnie dookoła garnka... sos podgrzałem w drugim garnku...w ostatniej chwili gdyż dźwięki gotowania przedarł druzgoczący dzwonek...Stojąc w bokserkach niezdołałem odpowiedzieć sobie na pytanie jak przemienić się w "Oliwiera Janiaka" w 2 sekundy założyłem szklafrok i poszedłem otworzyć... zaimprowizowałem lunch na balkonie...polałem schłodzone chardonney...wymieszałem tagliatelle z sosem o jasnozielonej barwie i cudonym aromacie czosnku i bazylli,na wierzch pokruszyłem roquefort'a i przystroiłem listkami bazylli z 'tu" za okna w kuchni...gawędząc w popołudniowym słońcu rozkosznie brudząc sobie usta na zielono spędziliśmy jeden z cudowniejszych wspólnych lunchy stwierdzając że biegnac przez życie warto zatrzymać się na krótki lunch będącym kwintesencją "simply Delicious"...
pyszne....
OdpowiedzUsuń